Wywiad wideo: Agnieszka Faracik-Leśniak, DMC Poland

W dzisiejszym wywiadzie przedstawiam Wam jedną z właścicielek DMC Poland i członka zarządu MPI Poland Chapter – Agnieszkę Faracik-Leśniak!

Wywiad wideo: Agnieszka Faracik-Leśniak, DMC Poland

Na rozwój aplikacji CONREGO największy wpływ miały dzięki swojemu doświadczeniu agencje eventowe. W 2011 roku rozpoczęliśmy współpracę z jedną z nich – dość nietypową, bo działającą na rynku polskim, ale skoncentrowaną na rynkach zewnętrznych.

DMC Poland, bo o nich mowa, jest firmą, która organizuje w Polsce spotkania dla klientów spoza jej granic. DMC Poland to jeden z naszych pierwszych i najbardziej lojalnych klientów.

Wszystko zaczęło się siedem lat temu od rozmowy telefonicznej z powszechnie lubianą i zawsze uśmiechniętą profesjonalistką, którą mam przyjemność dziś gościć. Przedstawiam Wam jedną z właścicielek DMC Poland i prezes MPI Poland Chapter – Agnieszkę Faracik-Leśniak.




Transkrypcja wywiadu

Przedstawiam Wam jedną z właścicielek DMC Poland i prezes MPI Poland Chapter – Agnieszkę Faracik-Leśniak.

Cześć!

Agnieszko, jak zaczęła się Twoja przygoda w branży eventowej?

To było tak strasznie dawno, że można tego nie pamiętać! Zaczęło się od tego, że RMF miał dziesiąte urodziny i trzeba było ich wysłać do Egiptu. To pamiętam. To był taki fajny wyjazd, samolotem, i wtedy pomyślałam, że to jest super. Jadą ludzie, świetnie się bawią, firma im za to płaci, robimy dla nich fajne rzeczy, oni są szczęśliwi, firma jest szczęśliwa, i wszystko ma happy end.

Wtedy w Polsce rynek branży eventowej dopiero raczkował. To było dwadzieścia pięć lat temu. Wtedy właśnie pomyślałam sobie, że to jest fajne miejsce. Jakoś tak się moje drogi potoczyły, że znalazłam się w agencji, która zajmowała się incentive travel. Doświadczenie związane z turystyką, które budowało się przez dziesięć lat, było bardzo dobrą podwaliną do tego, aby zacząć tam pracować. Branża turystyczna jest ściśle powiązana z incentivem, który z kolei wiąże się z eventem. Myślę, że to był moment, kiedy zaczęłam. Wszystko więc zaczęło się dwadzieścia pięć lat temu. A w zasadzie dwadzieścia sześć.

Jaka jest Twoja rola w DMC Poland? Jaką rolę pełnisz na co dzień w firmie?

Jestem jednym ze współwłaścicieli DMC Poland. Razem ze wspólniczką, Olą Pietras, założyłyśmy tę firmę trzynaście lat temu. A założyłyśmy ją dlatego, że wcześniej zwiedziłyśmy cały świat. Pracowałyśmy z różnymi firmami DMC i dużo uczyłyśmy się, na czym polega tego typu praca. W jaki sposób dostarczają swoje usługi, w jaki sposób je realizują. Bardzo nam się to spodobało. Tak jak powiedziałam – przejechałyśmy chyba pół świata z różnymi grupami. I tak nas natchnęło, że skoro na świecie mogą być DMC, to czemu nie zrobić tego w Polsce? I tak się zaczęło. Od tamtego czasu firma bardzo nam się rozrosła. Wtedy byłyśmy dwie, a teraz w firmie jest osiem osób. Robimy naprawdę fajne rzeczy. Mamy fajny team, zarządzamy nim, robimy wszystko wspólnie. Oczywiście dzielimy się pewnymi kompetencjami. Moja działka jest bardziej związana ze sprzedażą, promocją, marketingiem naszej firmy, bo w tym się lepiej czuję, natomiast zawsze gdzieś ten mój sentyment do realizacji imprez pozostaje. Przynajmniej raz w roku muszę sobie imprezę zrealizować.

Jaka jest rola DMC, jak wykorzystujecie destynacje w Polsce i w ogóle – jak działają tego typu firmy?

DMC ani nie jest agencją eventową, ani nie jest biurem podróży. Podkreślam to bardzo często. Firmy Destination Management Company są często mylone z agencjami incomingowymi. To jest zupełnie co innego. Przede wszystkim DMC to jest lokalny ekspert. To jest firma, która wie, jak co zrobić; wie, jak co załatwić. To jest firma, która pomoże komuś, kto chciałby zrobić jakikolwiek event. A event ma bardzo szerokie znaczenie – to może być konferencja, program incentive, kolacja galowa. Może być też event wprowadzający jakiś produkt na rynek. Rolą DMC jest wspierać klienta, który chce zrealizować wydarzenie. To nie jest kwestia zarządzania samym hotelem czy transportem, przewodnikami czy zwiedzaniem. To jest kwestia doradzania. Ja zawsze mówię, że klient dobrze zna swoich uczestników, odbiorców, i wie, co chce im dostarczyć. Ale żeby to się spełniło, musi mieć na miejscu kogoś, kto się zna. To nie jest nawet kwestia znajomości hoteli czy restauracji, a kwestia znajomości lokalnych realiów. To bardzo ważne przy realizacji każdego rodzaju eventów.

Wielokrotnie przy różnych imprezach zdarzało nam się, że gdyby nie to, że jesteśmy tak zwanymi lokalsami, to by to nie poszło. Przez to, że jesteśmy tutaj, stąd, znamy ludzi, znamy relacje, potrafimy załatwiać rzeczy. Myślę, że to jest bardzo duże wsparcie dla naszych klientów. Klienci, którzy do nas docierają, są bardzo świadomi, że bez takiej firmy jak my nie są w stanie zrobić dobrze swojego eventu. Klienci, którzy pracują sami – chapeau bas dla nich, że podejmują się takich wyzwań. Ale chcąc zadbać o bezpieczeństwo swojego eventu, zawsze powinni pomyśleć o tym, że mimo iż opanują technikę rezerwacji hoteli, wynajmowania venue, cateringów i tak dalej, czynnik lokalny jest bardzo, bardzo istotny przy realizacji eventu z sukcesem. To jest nasza rola. Ona mi się podoba, bo to jest fajne, że ludzie przyjeżdżają do Polski i myślą sobie: kraj z białymi niedźwiedziami. Bo, niestety, nasz kraj jest tak czasami postrzegany. Dla nas niesamowitą satysfakcją jest to, że już po pierwszym dniu nasza praca i to, w jaki sposób dostarczamy usługi i w jaki sposób chcemy pokazywać Polskę, totalnie zmienia ich wyobrażenia. Nagle zauważają piękny, cudowny kraj, gościnnych ludzi. Na koniec imprezy mówią: „Wow! To był świetny wyjazd”. Zależy nam właśnie na tym, aby ci ludzie, którzy tu przyjeżdżają, wrócili ze wspomnieniem: „Niby taki kraj w Europie, ale było super”. Nasi klienci, mając taką firmę jak my, mogą to osiągnąć. Myślę, że sami tego nie osiągną. Realizując samodzielnie takie imprezy, będą działać bardzo mechanicznie.

Sami nie wyczerpaliby tematu do końca.

Nie wyczerpaliby. I wielu rzeczy mogliby nie przewidzieć. Przykład sprzed roku z dużej imprezy, którą robiliśmy ze świetnym klientem z Niemiec. To było bardzo duże zrozumienie partnerskie naszej pracy. On wiedział, dlaczego nas chce, my też wiedzieliśmy, jak chcemy wypełnić zadania, które przed nami stawia. Część sprzętu klient przywoził z Niemiec, część dostarczaliśmy my. W trakcie montaży okazało się, że mają złą wykładzinę, tę którą sobie przywieźli z Niemiec. My zadziałaliśmy i wykładzina była już we właściwym kolorze.

Temu samemu klientowi po południu, tuż przed wieczorną galą, otworzyliśmy specjalnie przywiezioną, zabezpieczoną skrzynkę z nagrodą, o którą uczestnicy walczyli przez ostatni rok. Okazało się, że nagroda pękła. Była częściowo szklana, częściowo metalowa. Jest sobota, godzina 14:00. O godzinie 21:30 nagroda była sklejona. Tylko dlatego, że znaleźliśmy odpowiedniego pana, którego namówiliśmy, mówiąc, że to jest szansa w jego życiu, żeby nam pomógł. I zrobił to. Jedyne, co powiedział, to to, że ponieważ klej musi schnąć sześć godzin, to żebyśmy pamiętali, aby zwycięzca nie trzepał nagrodą. Ale się udało. Nasz klient nie poradziłby sobie z tym samodzielnie. Nie znalazłby tego człowieka, nie znalazłby rozwiązania. Przede wszystkim dla osoby, która tu przyjechała, by odebrać tę nagrodę, to było wielkie wydarzenie w życiu zawodowym. Gdyby się nie udało, byłaby bardzo rozczarowana. Dowiedziałaby się wtedy: „No, zająłeś pierwsze miejsce, ale nagrodę dostaniesz po powrocie do domu”. Cały czar eventu, który był dedykowany temu zwycięzcy, by prysł. Po to klienci powinni korzystać z takich firm jak nasza.

Kiedyś, gdy pracowałam w agencji, która organizowała incentive’y zagraniczne, często się zastanawiałam: znam świetnie Włochy, znam Francję, mówię w tych językach… Sama zrobię event w Paryżu. Zrobię rezerwację w hotelu, w restauracji, transfer, przewodników… Ale tam trzeba czegoś więcej. Nigdy się tego nie podjęłam. Uważam, że ze względu na bezpieczeństwo eventu i jego świetną realizację trzeba pracować z firmą DMC. Stąd właśnie DMC Poland, które założyłyśmy tyle lat temu. Taka historia.

Świetna historia. A pierwszy raz skorzystałaś z CONREGO przy organizacji IBFM w 2011 roku. Pamiętasz początku współpracy?

Pewnie, że pamiętam. Po pierwsze musiałam Was znaleźć…

…co pewnie nie było łatwe na początku.

Właśnie zastanawiam się, jak Was znalazłam. Oczywiście na pewno wujek Google pomógł. I dlaczego właśnie Was wtedy wybrałam…?

No właśnie. To jest dobre pytanie. Wiem, że miałaś specyficzne potrzeby, bo te potrzeby tak naprawdę dotyczyły rejestracji. To była impreza branży medycznej i wymagała rejestracji…

Były hotele, byli uczestnicy…

Mieliśmy formularz rejestracji na konferencję na pierwszym etapie, później wybór punktów w agendzie, które miały swoją wartość, dodatkowo rezerwacja hotelowa. Pamiętam, że konieczne były przeliczniki walutowe.

Tak, to był mój pierwszy kontakt z CONREGO.

I jak go wspominasz?

Czasem tak sobie myślę, że szukając CONREGO, byłam strasznie świadomym klientem.

Byłaś. Byłaś klientem, który wiedział, czego chce.

No właśnie, dlatego mówię – świadomym.

To jest już wyższy stopień świadomości!

Zastanawiam się, skąd to się wzięło. Bo pierwszy raz tak naprawdę robiliśmy wtedy prawdziwy system dla naszego klienta. To, co było wcześniej, to były jakieś takie pozorne systemy rejestracji: imię i nazwisko.

Ale z czegoś już korzystałaś.

Korzystałam z różnego rodzaju systemów rejestracyjnych na konferencje i kongresy, w których sama brałam udział. Widziałam więc, jak to działa. A jako że przywiązuję wagę do rzeczy, które mogą być mi potrzebne w pracy, stamtąd wzięła się ta świadomość. Wiedziałam, co ci uczestnicy muszą mi powiedzieć, czego od nich chcę.

Pamiętam jedną sytuację, gdy zaczęliśmy realizować projekt i mieliśmy już wytyczne, co powinno znaleźć się w systemie rejestracji, jakie procesy powinny obsługiwać…

Mam nawet te maile, a jak nie, to przynajmniej pliki…

Ja na pewno mam, bo ja wszystkie te maile trzymam od początku, od 2010 roku. Ale historia jest taka, że konkretnie powiedziałaś, co chciałabyś zmienić w systemie. Bo na przykład była funkcja nie do końca rozwinięta. Przykładowo – brakowało funkcji umożliwiającej dodawanie komentarzy do rejestracji.

Zapamiętałeś to! Bo uważałam, że to jest świetna rzecz. Na systemie często pracuje kilka osób. Sekretariatu dużego kongresu nie obsługuje jedna osoba. Często wchodzą do tego systemu trzy, cztery osoby. Jeśli dzisiaj zgłosi się do mnie Kowalski i przyśle maila z konkretną informacją i ja ją naniosę, to ktoś inny, kto później będzie ściągał raport, może nie zauważyć tej zmiany. A jeśli jest wpisana informacja, że piątego maja zrobiłam taką zmianę, bo klient miał jakieś życzenie… dla mnie to jest bomba. Mogę sobie śledzić, co się działo z tym człowiekiem. A pamiętaj, że większość ludzi mających CONREGO patrzy w system i korzysta z tych informacji, ale tak naprawdę bazuje na tym, co sobie ściągnie w raporcie. To, co kolumna Excela mi pokaże, przetwarzam dalej dla klientów. Klient nie dostaje wszystkich osiemdziesięciu kolumn, a tylko wybiórcze informacje. To są informacje często bardzo potrzebne. Osoba pracująca na takim systemie też powinna bardzo dużo rzeczy kojarzyć, bo czasami są informacje, których nie wykorzystam dzisiaj, tylko za kilka dni. Więc takie miejsce, w którym można zamieścić komentarze… super, że jest!

Ale to właśnie dzięki Tobie. To, co robimy, jest sumą tego, co wiedzą różni ludzie z różnych firm, z różnych sektorów rynku, mający bardzo różne potrzeby. Do tej pory prawdopodobnie ani Ty, ani żaden z naszych klientów nie robiliście dwa razy tego samego eventu, nawet jeśli był to ten sam klient. Nie ma takiej szansy.

Ten sam klient, to samo venue…

To jest czynnik losowości i potrzeb, takiej wynikowej losowości i potrzeb. Bo, pomijając to, że coś się może zmienić niezależnie od nas, to często zmieniają się potrzeby. Potrzeby ewoluują w czasie. A którą z funkcji CONREGO cenisz najbardziej?

Przede wszystkim lubię w CONREGO to, że mam wszystko zebrane, czytelne, intuicyjne i bardzo łatwe w obsłudze. Jest fajnie podzielone na sektory. Mam miejsce, gdzie mogę popracować nad stroną konferencji, nad raportami, nad informacjami, które dostają uczestnicy… To wszystko jest bardzo czyste i przejrzyste. Myślę, że w dzisiejszych czasach, kiedy ludzie z każdej strony są atakowani różnego rodzaju aplikacjami i informacjami, przejrzystość jest bardzo cenna. Pracowałam też na innych systemach i myślę, że zawsze z wielką przyjemnością wrócę do CONREGO. Mówię, że pracowałam, ponieważ z racji swojej pracy czasem muszę rejestrować się w różnych systemach. Tu mam największą przejrzystosć. To jest czytelność zarówno dla osoby, która prowadzi event, jak i dla osoby, która się rejestruje. Pamiętasz, jak kiedyś tak robiliśmy na jednej z konferencji… Mówiłam Ci: „Tomek, musi być czerwone, bardziej wyraziste. Bo są łosie, którego tego nie zauważą. Myślą, że jak wpisali ostatnią rubrykę, to się już samo wypełniło, wysłało, już mają hotel i wszystko”. Mówiłam: „Żeby to było bardziej widoczne!”. Później zrobiłeś taką fajną funkcję przy usuwaniu rejestracji, że jak ją wyrzucasz, to piętnaście razy się upewniasz, czy na pewno ją wyrzucić.

Myślę, że przejrzystość i bardzo intuicyjne działanie systemu to są bardzo ważne rzeczy. Bo w momencie, gdy event manager ma tysiąc rzeczy na głowie, system ma mu pomóc. Nie może być utrudnieniem, ma być pomocny. Zresztą również w MPI korzystamy z CONREGO. Moja koleżanka Sara, gdy pierwszy raz weszła do systemu, powiedziała: „O Jezu, ja nie umiem tego obsługiwać!”. Powiedziałam jej: „Zobacz, jakie to jest łatwe”. I poszło od kopa. Bo było to bardzo proste i intuicyjne. Wydaje mi się, że to jest bardzo duża zaleta systemu. On ma być narzędziem, które Ci pomaga, a nie utrudnia. Myślę więc, że właśnie to ma dla mnie największą wartość.

Te wszystkie inne rzeczy, techniczne rozwiązania – wierzę, że są super, ale nie wnikam w to. Ja chcę zobaczyć efekt końcowy. Dla mnie efektem końcowym jest superjasny, przejrzysty raport, który wysyłam do klienta. On jest szczęśliwy, ja jestem szczęśliwa. Widzę wszystkie liczby, kto jedzie na jaką wycieczkę, kto idzie na kolację, kto śpi w jakim hotelu. To jest dla mnie efekt końcowy. Natomiast z tym, jak to działa, ja się zdaję na Was jako na osoby, które się na tym znają. A ja mam jasny przekaz tego, co potrzebuję do pracy. Myślę, że to jest najfajniejsze.

Agnieszka, wspomniałaś o MPI. MPI korzysta z CONREGO, bardzo mnie to cieszy.

Już od paru lat!

W 2011 roku nawiązaliśmy współpracę partnerską, na mocy której na każde spotkanie organizowane przez MPI (wcześniej Poland Club, teraz Poland Chapter) dostarczamy CONREGO skonfigurowane pod potrzeby. Uczestnicy faktycznie z tego korzystają, rejestrując się na kolejne spotkania. Jak w ciągu ostatnich siedmiu, ośmiu lat, zmieniło się MPI w Polsce?

Wydaje mi się, że MPI kształtuje się w zależności od tego, jak kształtuje się branża. A branża bardzo się zmienia. Rozwija się, idzie w różnych kierunkach. MPI z małego stowarzyszenia, którym było parę lat temu, stało się dość znaczącym stowarzyszeniem.

MPI jest przede wszystkim jedynym stowarzyszeniem w Polsce dedykowanym osobom dbającym o swój rozwój zawodowy. Aby skorzystać z możliwości, jakie daje (nie tylko MPI Chapter, bo to jest tylko element w całej układance MPI), trzeba umieć z niego korzystać. I trzeba chcieć skorzystać. Bo często ludzie zostają członkami po to, żeby mieć logo… Ale to nie jest ta wartość dodana. Wartością dodaną jest to, że MPI daje różnego rodzaju szkolenia, certyfikaty, które podnoszą wartość nas jako event managerów. I jest to jedyne stowarzyszenie w Polsce dedykowane stricte Tobie jako człowiekowi pracującemu w tej branży po to, żebyś mógł się rozwijać. To jest ta fajna rzecz w MPI.

Myślę, że branża teraz (gdy nieco się zmieniła i jest dużo bardziej świadoma) nadrabia te lata, gdy u nas w Polsce jeszcze nie istniała, a w Europie już była. Myślę, że teraz nie różni się od tych w innych krajach Europy.

MPI jest też stowarzyszeniem, które mówi, jaka ta branża powinna być. Mówimy o pewnych trendach, sugerujemy pewne rzeczy. To wynika z tego, że mamy relacje z innymi Chapterami MPI i z tego, że samo MPI mówi o różnych kwestiach. Ale dla nas najważniejsze jest to, żeby ludzie chcieli się angażować, żeby chcieli z tego korzystać. Bo obecnie, gdy czas tak szybko leci, ludzie skupiają się tylko ona projektach, które prowadzą i w tym wszystkim zapominają o sobie. A jeśli nie dbamy o siebie, o to, co robimy i jak się rozwijamy, to po pewnym czasie wpadamy w rutynę i przestajemy być fajni. I myślę, że to jest później zauważane.

Tylko my sami tego wciąż nie zauważamy.

Dokładnie. Nam się wydaje, że robimy kolejny event, kolejny projekt, i jest super. Ale w tym wszystkim nie wolno zapomnieć o sobie.

To jest cenna uwaga, bo tak naprawdę większość osób pracujących czynnie w tej branży prowadzi taki tryb życia, w którym trudno jest znaleźć czas dla samego siebie. Często to nie jest praca na osiem godzin, dobrze o tym wiemy…

Niestety… A może stety?

Stety, niestety, to jest wszystko przygoda i zależy, jak do tego podchodzimy. Tylko to jest ten moment, w którym warto się zastanowić, czy w tym biegu pomiędzy kolejnymi imprezami, obsługą kolejnych wyzwań, nie popadliśmy we wrażenie, że skoro robimy to od tylu lat, robimy to tak często, to pewnie jesteśmy w tym super.

Można mieć takie mniemanie. Ale moim zdaniem jest ono błędne.

Bardzo często jest błędne.

Ludzie czasami nie rozumieją, co znaczy „rozwijać się”. To nie jest to, że pójdziesz na kolejne studia i zrobisz sobie kolejny certyfikat… To znaczy – to też jest fajne, ale nie chodzi tylko o to. Rozwijasz się również wtedy, gdy potrafisz rozdzielić pracę od swojego czasu wolnego. Kiedy zrobisz coś dla siebie i Twój mózg się wtedy oczyści. Rozwijasz się wtedy, gdy przeczytasz fajną książkę. Rozwijasz się, gdy wyjedziesz na weekend, zamiast siedzieć i robić kolejny projekt. Oczywiście wiem, że jest presja czasu i biznesu, i tak dalej, ale myślę, że w tym wszystkim trzeba się jakoś odnaleźć. Zresztą mieliśmy kiedyś takie spotkanie w MPI – znajdź balans między pracą a życiem. Myślę, że to jest bardzo ważne.

Ale to jest trudny temat. Ja osobiście nie uważam, że to potrafię.

Rzeczywiście trudno jest to osiągnąć, ale myślę, że jest to bardzo ważne zarówno ze względu na nasze życie prywatne, jak i życie zawodowe. Bo jeśli nie dbamy o te rzeczy, to nie zostaje zachowana pewna higiena pracy, i w ogóle – higiena naszego życia. I albo zawalimy coś w życiu prywatnym, albo zawodowym. Nawet będąc najlepszym event managerem, można popełnić błędy. MPI jest takim miejscem, gdzie jeśli tylko będziesz chciał skorzystać z tego, co oferuje, naprawdę możesz wyciągnąć coś dla siebie. Tylko trzeba chcieć. Zresztą w dzisiejszych czasach mówimy – jeśli nie jesteś aktywny, nie masz. Musisz coś dać, żeby coś dostać z powrotem. Sama przynależność do jakiejś grupy nic nie znaczy. Jeśli jesteś w jakiejś grupie i jesteś w niej aktywny w mniejszym lub większym stopniu, to wtedy naprawdę możesz mieć korzyści. I to nie są korzyści finansowe. To są korzyści, które może kiedyś przełożą się na finanse. Zdobywasz kompetencje, nowe relacje, tego typu rzeczy.

Ale nie dostaniesz nic na talerzu. Nie oczekuj, że ktoś podstawi talerz z gotowym rozwiązaniem i nagle staniesz się o nie bogatsza. Trzeba samemu o to zadbać.

I tak znalazłam CONREGO!

Rozwiązania to są rzeczy, których musimy szukać. Uważam, że jeśli ktoś nie szuka rozwiązań, to się nie rozwija, a wręcz cofa.

Okej. A co w takim razie zmieniłabyś w rynku eventowym w Polsce?

Co bym zmieniła? Myślę, że jestem trochę idealistką i chciałabym, żeby wszyscy, którzy deklarują pewne rzeczy, faktycznie spełniali te deklaracje. I żeby wierzyli w to, co robią. Byłoby fajnie, gdyby to nie była pogoń za pieniędzmi. To dość idealistyczne, bo wiadomo, że każdy z nas prowadzi biznes i pracuje po to, by mieć pieniądze. Ale myślę, że pieniądze to jest jedna rzecz, natomiast dochodzi do tego jeszcze satysfakcja z tego, co robimy. Myślę, że etyka w naszej branży to też jest coś, o czym powinniśmy rozmawiać. Ludzie deklarują, że są bardzo poprawni etycznie, ale często słowa są słowami, za którymi nie idą czyny. Wiadomo, nie ma ludzi idealnych i nie mogę wymagać od innych, by tacy byli. Ale byłoby fajnie, gdyby branża nad tym pomyślała. Bolączką naszej branży jest też to, że ludzie nie znajdują czasu, żeby się uczyć. Żeby korzystać z pewnych rzeczy, żeby coś zrobić inaczej, lepiej. Żeby poszukać nowych rozwiązań. Chwilę temu powiedziałeś „rutyna”. To jest coś bardzo niebezpiecznego dla naszej branży.

Myślę, że kluczowa jest też edukacja polskich klientów. Jako DMC nie pracuję z polskimi klientami, natomiast gdy obserwuję kolegów z innych firm, to myślę, że edukacja naszych klientów byłaby bardzo ważnym elementem. Mam wrażenie, że klienci nie do końca postrzegają agencje jako partnerów, tylko jako zło konieczne. A przecież obydwoje mamy jeden cel – dostarczyć idealny event dla naszych odbiorców. Z innych powodów robi to klient, z innych powodów agencja. Ale wszyscy chcemy osiągnąć to samo. Jeśli klient traktuje Cię jako partnera, macie większe szanse na sukces.

Tak jak powiedziałam – często klient traktuje Cię jako zło konieczne. Ta agencja musi tu przyjść i to zrobić, w dodatku trzeba jej zapłacić, a przecież mógłbym zrobić to sam. Nasi klienci czasem nie doceniają pracy ludzi, którzy mają naprawdę świetne, kreatywne pomysły, wdrażają pewne rzeczy. Myślę, że to jest bolączką naszej branży.

Natomiast fajne jest to, że jest dużo młodych ludzi, którzy sypią pomysłami, czasami zwariowanymi. Gdy czytam o projektach, które zostały zrealizowane, to myślę sobie: „Wow! Super, że są ludzie mający takie pomysły”. Czasem jestem jednocześnie dumna i zazdrosna o moją konkurencję, która zrobiła coś fajnego. Dumna jestem, bo pokazali coś, co jest wyjątkowe i pokazali to w moim kraju, który zawsze będę chciała sprzedać jako najlepszą destynację na świecie, mimo tego że nie mamy wielbłądów, Wieży Eiffla i prosecco czy tam innego znanego trunku. Ale będę też zazdrosna, że to oni wpadli na ten pomysł, a nie ja.

Myślę, że ta branża musi się cały czas uczyć. To, że zrobiłam eventów piętnaście, dwadzieścia, czterdzieści, nie znaczy, że zjadłam wszystkie rozumy i nie muszę już nic więcej robić. Cały czas musimy się uczyć. Czy nasza branża ma tego świadomość? To jest całkiem dobre pytanie.

Tak naprawdę każdy powinien szukać odpowiedzi w sobie. Nie powiedziałbym, że profesjonalizm na najwyższym poziomie jest standardem. Bywa naprawdę różnie. To nawet nie jest coś, co można oceniać z punktu widzenia firmy; to jest raczej coś, co można oceniać z punktu widzenia konkretnego event managera, który stanowi część zespołu.

Tak, ale ten event manager jest etykietką firmy.

Oczywiście, że tak. To on jest powodem, dla którego firma będzie oceniana tak, a nie inaczej. Ale chodzi o to, że w różnych firmach, pracując z różnymi ludźmi, spotykamy osoby, które są maksymalnie profesjonalne. Naprawdę poziom top. Ale jednocześnie w tej samej firmie spotykamy osoby, które odbiegają od normy.

Jeśli firma ma jasną wizję, którą przekazuje swojemu teamowi – co chce robić, jak chce to robić, jak chce pracować, jakie znaczenie ma dla niej jakość – jeśli firma potrafi to w jasny sposób przekazać swojemu teamowi, to team może to przekazywać dalej.

W pogoni za biznesem często zapominamy o tak ważnych rzeczach. Ale wydaje mi się, że ludzie zawsze muszą się rozwijać i czy będą korzystać z jakichś narzędzi, czy z informacji, które ich wzbogacą, to chyba na tym polega życie, że ciągle czegoś szukamy. Nie wyobrażam sobie, że siedzę i nic nie robię.

Myślę, że ludzie muszą się rozwijać, muszą szukać rozwiązań i to jest coś, co stowarzyszenia takie jak MPI powinny ludziom pokazywać. Którędy droga. Nie decydować za nich, że teraz wszyscy będziemy się uczyć danej rzeczy. Nie, tylko po prostu pokazywać im, że są jakieś rozwiązania, a decyzja należy do nich.

I czasem słyszę: „A, sorry, wiesz, nie przyjechałem na wasze spotkanie, bo nie miałem czasu”. Ale gdy spotykamy się z ludźmi i budujemy różne nowe, fajne relacje, to te relacje w jakiś sposób przekładają się na naszą pracę. Zobacz, jaką my mamy fajną relację. Poznaliśmy się przez telefon, zobaczyliśmy się chyba dopiero w rok po tym, jak odpaliłeś nam po raz pierwszy system obsługi konferencji. I sam zauważyłeś – lubimy sobie czasem pogadać przez telefon.

Poplotkować…

Ale my nie plotkujemy, my rozmawiamy o bardzo poważnych rzeczach!

Merytorycznie plotkujemy!

Ale wiesz, to są takie rzeczy, które w jakiś sposób nas doświadczają.

Co najbardziej lubisz w swojej pracy?

Tę pracę po prostu… Jestem zadowolona, że mogę pokazywać fajną Polskę i że mogę ciągle zaskakiwać ludzi. Spotykam superfajnych ludzi i to jest dla mnie wartością. Mogę sobie pozwolić na różne zwariowane pomysły. Fajne jest też to, że spotykam klientów, którzy chcą te pomysły zrealizować. Co jeszcze lubię w swojej pracy? Zabawę. Moja praca jest naprawdę wesoła. Pracuję w swojej firmie z fajnymi ludźmi. I oprócz poważnych zadań, które przed nami stoją, mamy element funu, który bardzo pozytywnie wpływa na nasz zespół. Zresztą mam tak ze wszystkimi ludźmi, których spotykam. Od dziecka nie umiałam powiedzieć „proszę pana”, „proszę pani”, tylko zawsze mówiłam na ty i tym samym bardzo zbliżałam relacje. Myślę, że przez to, jaka jestem, dużo łatwiej przejść mi z ludźmi do bardzo bezpośrednich rozmów. Ja się niezbyt komfortowo czuję w sytuacjach, w których mam powiedzieć: „Dzień dobry, panie prezesie”, „Dzień dobry, pani minister”. Myślę, że to tylko utrudnia komunikację między ludźmi. Uważam, że komunikacja powinna być bardzo prosta, bardzo przejrzysta. A więc ludzie, fun, przyjemność z tego, co robię. Przyjemność z tego, że pokazuję Polskę. Ja to po prostu lubię.

W ogóle masz bardzo fajny nawyk. Bo zawsze, gdy rozmawiamy przez telefon, to pierwsze Twoje pytanie brzmi: „Jak się masz?”. To jest taki sygnał, że faktycznie się interesujesz.

Bo to jest fajne! Nie słyszę Cię przez trzy miesiące i od razu będziemy rozmawiać o CONREGO… Nie, powiedz mi, jak się czujesz, a później mi opowiedz o CONREGO! Czasami mam wrażenie, że jestem z tym nachalna. Mało ludzi pyta Cię, jak się czujesz. Bo to jest takie trochę angielskie, amerykańskie.

Może tak, ale ja na przykład odczytuję to bardzo pozytywnie. Ty w ogóle jesteś bardzo pozytywną, otwartą osobą, która nie ma problemu z komunikacją na jakimkolwiek poziomie. To zawsze jest na plus. I widać po Tobie, że lubisz ludzi.

Tak, lubię. Chociaż czasami mnie denerwują. Ale to bardziej głupota zachowań ludzkich niż sami ludzie. Myślę, że jestem w stanie dać szansę każdemu. Lista tych, którym nie dam już szansy, jest bardzo krótka i szkoda o niej mówić. Natomiast każdemu dam szansę, żeby go polubić. Czasami ludzie mają taki charakter, że nie potrafią się sprzedać za pierwszym razem jako ci „Wow, idę z tobą na piwo” albo „Zrobię z tobą interes”. Myślę, że potrzebuję chwili, by kogoś ocenić, ale generalnie staram się oceniać każdego pozytywnie. Dzięki temu jest łatwiej, prawda? I dzięki temu możesz wszystko załatwić, a w mojej pracy załatwianie rzeczy i szukanie rozwiązań to podstawa.

Jeśli zadzwoniłabym do jakiejś miłej pani w miejscu, które chciałabym wynająć, a które na co dzień nie jest wynajmowane i powiedziałabym: „DZIEŃ DOBRY, CHCĘ PANI OBIEKT WYNAJĄĆ!” to myślę, że zanim bym dokończyła zdanie, pani by już rzuciła słuchawką. A jeśli zadzwonię do pani, porozmawiam z nią na spokojnie, zażartuję, to sama sobie zwiększam szanse, żeby to załatwić.

Niejednokrotnie zdarzyło mi się, że właśnie przez takie, a nie inne podejście dużo więcej mogłam załatwić. Zresztą sami wiemy – gdy jesteśmy dla siebie mili i nie jest to sztuczne, tylko naturalne, to dużo więcej możemy dostać. Dajemy komuś, a ktoś nam oddaje. Wprawdzie Wawelu jeszcze nie wynajęłam, ale wszystko przede mną! To challenge branżowy.

Okej. A jakimi narzędziami, aplikacjami, poza CONREGO, wspomagasz się w codziennej pracy?

Google Drive to mój przyjaciel. Bardzo mi pomaga układać różnego rodzaju rzeczy przy współpracy z moim teamem. Wunderlista, która nawet robi zakupy z moim mężem, co jest cudowne. Chociaż czasami myślę, że mam jej za dużo. Basecamp, bo na nim pracuję i Highrise, który jest częścią Basecampa, bo na nim pracuję z partnerami za granicą. Podczas konferencji zawsze mam włączoną aplikację konferencyjną. Czasem używam social media. Ostatnio jeden branżowy kolega – pozwolę sobie wymienić jego nazwisko: Dominik Górka-Manta – uznał, że socialmediowo jestem wszędzie. Nieprawda! Korzystam jeszcze z Dropboksa, ale to bardziej z konieczności, bo korzystają klienci. Wetransfer to z kolei fajna rzecz do przesyłania cięższych plików. W czasie podróży natomiast używam TripCase’a, którego uważam za genialną rzecz. Robiąc rezerwację lotniczą przez mojego agenta, mam już tam bilet, wszystkie wiadomości o gate’ach, o spóźnieniach, co jest naprawdę supersprawą. Staram się być otwarta na nowe rzeczy.

Jesteś, na pewno, i doświadczona przede wszystkim. W kontekście tego doświadczenia – przychodzi do Ciebie początkujący event manager, żółtodziób, pyta Cię o radę, o wskazówki. Co weteran branży powie takiemu młodemu człowiekowi?

Szukaj, szukaj, szukaj. Dowiaduj się sam. Bo ja ci mogę wszystko powiedzieć, ale ty z tego nie wyciągniesz zbyt wielu wniosków. Do wielu rzeczy musisz dojść sam. Myślę, że taki młody człowiek musi popełnić parę błędów. Namawiałabym go do tego, by wchodził na głęboką wodę. Brałabym go ze sobą na imprezy, niech się uczy, niech patrzy, jak ja to robię. Ja też bardzo szybko będę potrafiła taką młodą osobę ocenić, czy ta osoba odnajdzie się w byciu event managerem jako DMC. Bo to też jest troszeczkę inne podejście niż event manager w agencji eventowej. Namawiałabym go, by szukał informacji, szukał rozwiązań i podpatrywał tych, którzy mają doświadczenie. To jest najlepszy sposób uczenia się. I nie bać się wychodzić do różnych rzeczy. Bo czasami są młodzi ludzie, którzy będą stali z boku, będą tylko obserwować. Nie nauczą się niczego. I jako szefowa takiej młodej osoby nie bałabym się dawać jej poważniejszych zadań. Wiadomo, że muszę mieć je pod kontrolą, bo nie mogę sobie pozwolić na to, by popełnił jakiś błąd czy fuck-up, którego nie będę w stanie uratować. Ale kontrolowane popełnianie błędów jest okej. Gdy popełniamy błędy, to bardzo szybko się uczymy.

Bo zapamiętujemy porażki. To zawsze robi większe wrażenie niż powiedzenie: „O, super to zrobiłeś/zrobiłaś”.

Myślę, że podsyłałabym też jakieś sprawdzone rozwiązania temu młodemu człowiekowi, ale nie narzucałabym ich. Niech ta osoba sama zdecyduje, czy to jest fajne, czy to jest niefajne. Dużo zależy od niej samej. Do nas czasem przychodzą stażyści, dzieciaki. Mówię „dzieciaki”, bo oni są młodzi, są na początku. I czasami mam w stosunku do nich duże oczekiwania. Skoro widzą, jak tu pracujemy, to powinni iść od kopa… Ale zapominam, że ja jestem tu już trochę lat. A czasami przychodzą dzieciaki, które są tak zblazowane, nie chce im się i najchętniej już by poszły do domu, że ja takim ludziom nawet bym nie chciała dawać szansy. Lepiej dać szansę komuś, kto ma w sobie jakiś zapał. Gdy wiem, że nasza branża to coś, co będzie go interesowało. Takiej osobie z pewnością poświęcę czas. Zresztą niejednokrotnie poświęcałam czas młodym ludziom po to, by im coś pokazać, by ich nauczyć. Bo uważam, że jeśli osoby z doświadczeniem będą przekazywać pewne rzeczy, pewną drogę, to ci młodzi ludzie będą się uczyć. Takie share experience, a do tego wskaż drogę, dokąd iść i przede wszystkim pchaj go do tego, by sam szukał rozwiązań. Niech się potyka. Ja jestem taką mamą, czasem myślę: kwoką, ale uważam, że rodzice są po to, by dziecku pomóc wstać, gdy się wypieprzy na ciernie, a nie rozsypywać czerwone płatki róż po to, by dobrze mu się szło. I myślę sobie, że tak samo jest z tym młodym człowiekiem. A niech się pomyli. Bylebyśmy za to nie poszli do więzienia i by nikomu się nic nie stało, i nie było to związane z dużymi kosztami finansowymi…

Trzeba więc stopniowo dawać mu coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Myślę, że on się wtedy wiele nauczy. Ja sama tak miałam. Byłam puszczona na głęboka wodę. Uważam za niesamowity dar od losu, że zaczynałam jako pilot wycieczek zagranicznych. Uważam, że to był świetny czas. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechałam z grupą do Hiszpanii. Nie wiedziałam, dokąd jadę. Nie wiedziałam, jak się nazywa obiekt. Wiedziałam, że to Hiszpania… Okazało się, że to nie jest hotel, tylko namioty. Biuro nie wyposażyło mnie w konkretne informacje. Między Polską a Hiszpanią, na Costa Brava, dowiedziałam się bardzo dużo. Ale do wszystkiego musiałam dojść sama. Pamiętam, jak w dniu wyjazdu dowiedziałam się, że mam prowadzić grupę po Zurychu. Boże, ja w życiu w Zurychu nie byłam! A teraz mam kupić bilety na pociąg z Zurychu do Genewy… Boże, jak się kupuje po niemiecku bilet? Ja nie mówię po niemiecku! Ale takie puszczanie na głęboką wodę spowodowało, że zaczęłam szukać rozwiązań. Musiałam radzić sobie sama. Dzisiaj młodzi ludzie są czasami bezradni. Mówią: no nie da się. To znajdź rozwiązanie! Ale się nie da… To zobacz tutaj, zobacz tam, poszukaj w różnych miejscach i na pewno coś znajdziesz. Nie ma rzeczy niemożliwych. Jest tylko kwestia znalezienia odpowiedniego rozwiązania. Jeśli nie znajdziesz tego konkretnego, to może znajdziesz inne, które będzie bardzo podobne i doprowadzi cię do celu. Ale trzeba szukać. A oni nie lubią tego robić. To mnie martwi – że dzisiejsza młodzież bardzo chce iść na łatwiznę. To jest wina rodziców.

To jest zmiana pokoleniowa, którą zauważasz?

Tak, zmiana pokoleniowa. Te dzieci są dobrymi dziećmi. Ta młodzież. To są dobrzy ludzie i na pewno zostali nauczeni wielu bardzo wartościowych rzeczy przez swoich rodziców czy życie. Natomiast wielu z nich myśli o jednostce, a nie myśli o grupie. Myślą bardzo przed siebie, ale nie myślą w taki sposób, że jeśli oni się czegoś nauczą, to będzie to również korzyścią dla otoczenia. Ja jestem pokoleniem, które chciałoby brać, ale też chciałoby bardzo dużo dawać od siebie. Wydaje mi się, że ten siedemdziesiąty rocznik był taki.

Siedemdziesiąty rocznik taki był i tak byliśmy chowani, że nie tylko bierzemy, ale też coś dajemy. I może nawet ta kultura wywodziła się z placów zabaw. Bo jak kiedyś na placu zabaw nie byłaś w stanie nic zaoferować, to nic nie dostałaś. Trzeba było najpierw z czymś wyjść, żeby móc bawić się z tymi dziećmi. Teraz akceptacja odbywa się na innym poziomie.

Na poziomie szkoły, gdzie ingeruje pedagog, wychowawca, mama, babcia, wszyscy są dookoła. Te dzieci są bardzo chronione. Ja uważam, że młodzi ludzie będący na początku kariery muszą się potykać. A najważniejsze, żeby mieli kogoś, kogo można nazwać mentorem. Kogoś, kto poda rękę i powie: „Okej, potknąłeś się, a teraz się podnieś. To jest twój kierunek”. Myślę, że to jest bardzo ważne dla tych ludzi. I tak oto sobie bardzo mądrze powiedziałam!

Agnieszko, bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas. Za to, że mogliśmy się dzisiaj tutaj spotkać. I za to, że mogliśmy sobie szczerze porozmawiać. Bo, mam nadzieję, to korzyść nie tylko dla nas, ale również dla innych. Czytelnicy dowiedzą się kilku ciekawych rzeczy. I, mam nadzieję, zapamiętają tę rozmowę tak, jak ja ją zapamiętam. W samych superlatywach i z ciepłem w sercu.

Ja też bardzo się cieszę, bo naprawdę lubię nasze rozmowy. I cieszę się, że coraz częściej udaje nam się przeprowadzać je w realu, a nie tylko przez telefon.

No właśnie, to jest klucz.

Ale ja ciągle pamiętam, że Państwo CONREGO obiecali przyjechać do Krakowa i zostać jeden dzień dłużej!

Przyjadą!

Mogę Wam nawet założyć fajny system rejestracji na taką imprezkę prywatną w Krakowie.

To na pewno się zarejestrujemy! Wielkie dzięki, Agnieszko.

Dziękuję!